Jedna liga, trzy światy cz.1
Po zakończeniu trzecioligowego sezonu piłkarskiego rozmawiamy z trenerem „rekordzistów”–Wojciechem Gumolą, dziś skupiając się „na tym co było”.
Twoje oczarowania i rozczarowania III ligi?
- Skłaniałbym się raczej ku dywagacjom na temat samej ligi. W zasadzie to była jedna liga, a trzy światy. Mierzyliśmy się w niej np. z zespołami zawodowymi, z półki wyższej niż nasza. Tu dobrym przykładem jest Odra Opole, klub z miasta o statusie wojewódzkim i bogatych tradycjach. Kolejna, najliczniejsza grupa to kluby, w których grę w piłkę łączy się z pracą zawodową, i dla których jest to górny pułap możliwości sportowych. No i resztę stanowią kluby z trudem wiążące koniec z końcem, które odstają od stawki. Tych akurat było najmniej w tym sezonie, bo byli to przede wszystkim beniaminkowie z Opolszczyzny. Skalnik i Małapanew znacząco odbiegały od tej ligi w kontekście sportowym. A jako całość – liga ciężka, liga wymagająca i długa. Granie jak w Anglii to trochę dużo jak na nasze krajowe standardy. Fajnie jest kiedy idzie, jak się wygrywa seriami, ale teraz już mogę przyznać, że jestem bardzo, bardzo sezonem zmęczony. Wliczając letnie przygotowania zaczęliśmy bardzo wcześnie rozgrywki. Ich intensywność była ogromna i teraz udajemy się już na zasłużone urlopy.
Gdybyś miał się pokusić o wybór jedenastki sezonu w lidze?
- To na pewno znalazłoby się w niej kilku naszych zawodników (śmiech)!
A oprócz „rekordzistów”?
- Poproszę o chwilę do namysłu… Na razie wstrzymam się z typowaniem bramkarza. Spośród stoperów – na pewno Juraj Dančik i wziąłbym Darka Ruckiego. Myślę, że najlepszym lewym obrońcą w tej lidze był Dawid Abramowiczz Odry, ale nasz Kamil Żołna wcale od niego nie odbiega, no może parametrami somatycznymi. Jeżeli chodzi o prawą obronę, to zawsze powtarzałem, że Andrzej Maślorz poradziłby sobie nawet na szczeblu centralnym. Inna rzecz, że kiedy na nim był, to nie widziano Andrzeja na tej pozycji. No i dodam, że mamy jeszcze na tej pozycji Mateusza Gaudyna. W środku pomocy nasi reprezentanci też nie odbiegają od przedstawicieli trzecioligowych klubów zawodowych. Nie no, chyba nie wymienię jednak całej jedenastki. (śmiech) Tak sobie myślę, że byłoby to jednak niepolityczne. Mógłbym kogoś pominąć, skrzywdzić, a kogoś innego przewartościować. Zdecydowanie bardziej wolę mówić o swoim zespole i drzemiących w nim rezerwach.
Porażki z Polonią Bytom i Odrą Opole były trudne do uniknięcia?
-Z podobną teorią spotkałem się bezpośrednio po meczach z tymi drużynami. Osoba z naszego klubowego środowiska powiedziała, że takie porażki były już wpisane w scenariusz. Czegoś takiego, uważam, przed meczem zakładać absolutnie nie można! Oba te zespoły były do ogrania, ale akurat w dniach, w których rozgrywaliśmy spotkania z Polonią i z Odrą, byliśmy nieznacznie od nich słabsi. Graliśmy z nimi zaraz na starcie wiosennej części rozgrywek i sam ciekaw jestem jak wyglądałyby te mecze gdyby przypadły na termin np. majowy. Wtedy akurat my byliśmy w optymalnej dyspozycji. Powtarzam jednak – porażek i zwycięstw nie wolno sobie zakładać przed meczem. Natomiast nie da się ukryć, że kluby z Bytomia i Opola przewyższają nas w kilku innych, ważnych elementach. Mam na myśli m.in. zawodowe podejście do futbolu, historię, struktury. Oba mają swoje niekwestionowane tradycje i są najważniejszymi klubami w swoich miastach. Obie drużyny cechuje do tego tzw. wysoka kultura piłkarska.
Nasza przegrana 0:3 z Szombierkami to „pikuś” wobec późniejszej serii 10-ciu meczów bez porażki.
- Są takie zespoły, które innym nie leżą. Można powiedzieć po minionym już sezonie, że takim są dla nas Szombierki. W pierwszym meczu w Bytomiu przeważaliśmy, mieliśmy kilka dogodnych sytuacji bramkowych, mogliśmy spokojnie wygrać. Przegraliśmy 0:1 po jedynej groźnej akcji Szombierek już w doliczonym czasie gry. A u nas z kolei zaczęliśmy bardzo niefortunnie od straty gola już w pierwszych sekundach. Potem już mecz ułożył się dla nas specyficznie, ułożył się źle.
Ale potem nastąpiła wspomniana, chyba niespodziewana dla kogokolwiek seria.
- Były takie momenty w sezonie, kto ich zresztą nie ma, gdy inni wygrywali seryjnie. Każdy trener na pewno ma w głowie myśl – też tak bym chciał. Sam pomyślałem – dlaczego nie? Takie pytanie krążyło w mojej głowie już zimą, a odpowiedź nadeszła dość szybko. Nam się w końcu takie pasmo przydarzyło i możemy się tym szczycić, to jest nasz sukces. A przecież zważyć trzeba, że wcale nie trafialiśmy w tym okresie na słabych rywali. Weźmy derbową wygraną na Stadionie Miejskim z BKS-em, zwycięstwo z GKS-em Jastrzębie, a i rezerwy Ruchu bynajmniej do przeciętnych personalnie nie należały. Seria dobiegła końca w meczu z teoretycznie słabszym LKS-em Czaniec. W każdym razie, ta seria była możliwa dzięki może wąskiej, ale wyrównanej kadrze zawodniczej. Jakbyśmy tego w szatni nie zestawili, zawsze było dobrze. Wyszła na dobre zimowa praca oraz ustawianie chłopaków w zimowych sparingach na różnych pozycjach, w różnych ustawieniach i wariantach. Mieliśmy także sporo urozmaiconych treningów poszczególnych formacjach. Dzięki temu ta maszyna sprawnie działała. W zasadzie wchodząc w maju do szatni na przedmeczową odprawę nie musiałem poświęcać jej szczególnie wiele czasu. Każdy wiedział co ma robić, a na boisku pracowaliśmy jak trybiki w zegarku. Chciałbym koniecznie podobną serię zaliczyć już w następnym sezonie.
Cdn.
Żródło: www.bts.rekord.com.pl Tadeusz Paluch Foto: Paweł Mruczek
Komentarze